Czy ja go jeszcze kocham?
To pytanie zadawałam sobie setki razy w przeciagu ostatnich kilku lat. I nie umiem sobie szczerze na nie odpowiedzieć.
Czasami widzę w nim tego młodego mężczyznę, który potrafił wstać w środku nocy, by przejechać pół Polski i powiedzieć mi dzień dobry, kiedy rano otwierałam oczy. I widzę wrażliwego człowieka, który nie akceptował zła tego świata i ludzi.
A czasem mam ochotę trzasnąć drzwiami i wyjść. Nie zabierać ze sobą nic oprócz własnej godności.
Jestem jak kura - trzepoczę skrzydłami, ale unieść się nie potrafię.
Ciekawe, że kobieta w domu to właśnie kura domowa...
Nie lwica, pantera czy nawet łabędź - kura, ewentualnie kwoka...
I tak się właśnie czuję - głupia kura, która wie, że nigdy nie będzie latać, ale wciąż ma nadzieję.
Nie zastanawiałam się nad tym nigdy, ale gdy teraz tak na to spojrzę to idealnie wyjaśniłaś, dlaczego kobiety, gospodynie nazywa się "kurami domowymi".
OdpowiedzUsuńA nadzieję trzeba mieć, bo czasem tylko ona utrzymuje nas przy życiu.
Świetne porównanie.
OdpowiedzUsuń